wydanie otwockie (nr 542), 2014-08-29
Amerykański „cukiereczek” za 11 tys. dolarów
GRÓJEC Pod ścianą sporej hali stoją w szeregu, jakby przygotowane do prezentacji. Trudno od nich oderwać wzrok. Nadal zachwycają formą i kształtem, choć czasem można odnieść wrażenie, że są na granicy kiczu. W latach, w których powstawały, były jednak wyzwaniem nowoczesności, statusu społecznego, kwintesencją amerykańskości. Zapewne wszyscy już domyślili się, że podziwialiśmy amerykańskie krążowniki szos
Niewielka miejscowość w pobliżu Grójca. Właściciel kolekcji zgadza się na rozmowę pod warunkiem, że nie podamy adresu. – Raz miałem już podobną przygodę - słyszymy od Pawła Wielkopolana. – Porozmawiałem z dziennikarzem, wywiad ukazał się, zdjęcia również, a następnej nocy... miałem włamanie do serwisu. Niewiele skradziono, ale szkód jacyś wandale narobili na kilkadziesiąt tysięcy. Po prostu renowacja starych pojazdów – nie tylko samochodów – pochłania czasem krocie. Dlatego dzisiaj nie chcę powtórzyć błędu - dodaje.
Stoimy w sporej hali, w której bez trudu mieści się kilkanaście samochodów, w tym osiem amerykańskich krążowników. - Skąd u pana wzięła się miłość do tych pojazdów? - pytamy.
Kolekcjonuję te samochody, bo są przykładem najpiękniejszego okresu w światowej motoryzacji. Każdy model był niepowtarzalny, o tak nieprawdopodobnych, odważnych liniach, o których dzisiaj projektantom nawet się nie śni. Oryginalne kształty karoserii, zwłaszcza zderzaków, profilowanie, ozdoby i wykończenie – to są już wzory nie do powtórzenia. Poza tym zachwyt wzbudza prostota konstrukcji i trwałość również nie do odtworzenia w dzisiejszych czasach. Zaletą jest też to, że Amerykanie zakochani w tej „starej, dobrej, Ameryce”, produkują do dzisiaj części zamienne do większości modeli. U nas jedyne utrudnienie to to, że trzeba te pojazdy sprowadzać ze Stanów Zjednoczonych, choć i w Europie można jeszcze znaleźć niezłe egzemplarze.
Który z nich jest najbliższy pana sercu?
Sam się nad tym zastanawiałem i nie potrafiłem odpowiedzieć sobie jednoznacznie. Największą sympatią darzę trzy auta: buicka mastera z 1955, cadillaca serii 62 (rocznik 1955) i forda fairlanea 500 rocznik 1958 r. (pick up). W tych autach jestem po prostu zakochany, choć buicka sprowadziłem już odrestaurowanego. W stanie niemal takim, jak widać. Natomiast odnowy forda jeszcze nie skończyłem. Ciągnie się już kilka lat. W poprzednim garażu, gdzie przechowywałem pojazdy, wybuchł pożar i zniszczył większość części do tego samochodu.
Pozostałe auta to: chevrolet impala 1960, buick riviera (1967), ford mustang (1965), ford ranchero GT 1973 (pick up), chevrolet camaro 1978, plymouth duster 1972. To ostatnie auto jest przekonstruowane wyłącznie do wyścigów na ¼ mili. Ma około 1000 KM i wcale nie jest najsilniejsze w stawce...
Czy któreś z tych aut ma ciekawą historię?
Żadne nie należało do znanej osoby, ani nie brało (nic na ten temat nie wiem) udziału w jakimś spektakularnym wydarzeniu. Ale proszę sobie wyobrazić, że buick master, którego darzę takim sentymentem, przez 54 lata stał u farmera w stodole. Przez ten czas ani razu z niej nie wyjechał. W końcu syn właściciela zdenerwował się i wystawił auto na aukcji. Zachowałem oryginalne amerykańskie naklejki ubezpieczeniowe na przedniej szybie z 1955 r ze stanu New York. To taki cukiereczek w kolekcji, który kosztował mnie 11 tys. USD.
Kilka z tych samochodów ma dziwne „wąsy” umieszczone przy wnękach kół. Czy to są czujniki parkowania?
W pewnym sensie. Samochody z lat 30,40, 50-tych nie miały oczywiście radaru do parkowania. Tymczasem opony posiadały białą lamówkę, która łatwo się ścierała, gdy auto dojechało do krawężnika. Jakby ekwiwalentem współczesnych radarowych czujników są wspomniane „wąsy”, które wydają charakterystyczny dźwięk, gdy koło zbliża się do przeszkody i ostrzega w ten sposób kierowcę.
W hali stoi też kilka innych pojazdów niż amerykańskie, także motocykle - a więc można u pana naprawić również współczesny samochód?
Oczywiście, ale na tę działalność mam już niewiele czasu. Właśnie „grzebię” w jaguarze E-type 2+2 z 1969 r. (2 seria). Po prostu koledzy i znajomi wiedzą, że w większości przypadków nie odmówię naprawy, czy nawet odnowy pojazdu zabytkowego. Zbieram zresztą nie tylko amerykańskie krążowniki. Tam, ostatni w szeregu, to BMW 2002 tii.
Czy jest pan typem kolekcjonera, który zamyka swe okazy przed światem i tylko od czasu do czasu w samotności z dumą na nie popatrzy?
Broń Boże, chętnie jeżdżę na zloty, prezentacje, rajdy zabytkowych samochodów. Jak widać buick master ma zresztą normalną tablicę rejestracyjną. Lubię bowiem pojeździć sobie tym krążownikiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie w pełni odpowiada współczesnym warunkom bezpieczeństwa. Brak w nim stref zgniotu, pasów bezpieczeństwa, ma słabsze hamulce, więc prędkość muszę dostosować do jego możliwości. Ale jeżeli chodzi o moc, szybkość, czy wytrzymałość – nie musi się wstydzić... Ponieważ zdecydowałem się na normalną eksploatację tego pojazdu, buick przechodzi co roku zwykłą procedurę badania technicznego. Z całą pewnością więc spełnia wymogi stawiane samochodom z rocznika 1955.
Jaki będzie następny samochód w pana kolekcji?
Marzy mi się cadillac rocznik 1955 coupe, a więc dwudrzwiowy z twardym dachem. Kilka już widziałem, a więc ze znalezieniem nie byłoby problemu. Problemem są finanse. Chciałbym znaleźć egzemplarz do rewaloryzacji. Wtedy będę wiedział na czym stoję. Już odnowione noszą czasem na sobie tonę szpachli i innych niepotrzebnych rzeczy.
Czy jest u nas rynek tych samochodów?
Trudno jeszcze mówić o rynku, ale zainteresowanie pojazdami zabytkowymi wzrasta. Auta amerykańskie cieszą się przy tym coraz większą popularnością, są bowiem wielokrotnie tańsze niż europejskie. Dodam tylko, że we współczesnym samochodzie człowiek jest anonimowy, niezauważany na drodze. Tymczasem za wspomnianymi krążownikami każdy się obejrzy...
Z wykształcenia jest pan nauczycielem...
Tak, ale przedmiotów technicznych. Miałem więc podstawy do roli mechanika. Rozpoczynałem w garażu na Dolnym Mokotowie „grzebiąc się” razem z kolegami w motocyklach. Pamiętam, że uczyliśmy się „fachu” na radzieckich uralach. Przyjaciel przy motocyklach pozostał, a ja trochę zraziłem się do jednośladów po poważnym wypadku, z którego cudem wyszedłem z życiem. Spróbowałem więc rozkręcać i składać samochody. Ta pasja trwa nadal...
Leszek Świder